Newsweek Kobieta: Był taki czas, że czułaś się
chłopcem?
Maciek-Marina: Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Od kiedy pamiętam, zawsze w takich podwórkowych zabawach stałam po
stronie dobra. To znaczy byłam bohaterem, który pomaga, a nie lata
z patykiem i udaje, że wszystkim roztrzaskuje głowy. Ta moja
skłonność powodowała śmieszne sytuacje, bo kiedy dwa gangi
chłopców i dziewczyn walczyły ze sobą po obu stronach ulicy, nie
mogłam się zdecydować i raz byłam po stronie dziewczyn, a raz
chłopaków. To były dość okrutne zabawy, w niczym nie
przypominaliśmy dzieci z Bullerbyn, więc to moje bieganie z jednej
strony ulicy na drugą przypominało wycieczki z jednego okopu do
drugiego. Tam niańczyłam lalki, a po drugiej stronie pomagałam
Batmanowi.
Newsweek Kobieta: Bawiłaś się lalkami?
Maciek-Marina:
Miałam jedną schowaną w domu w szafce. Moja babcia była krawcową,
więc udawałam, że się uczę szyć, a w rzeczywistości szyłam
jej ubranka. Byłam w podstawówce i już kombinowałam, że pewnych
rzeczy nie powinnam robić.
Newsweek Kobieta: Rodzice to widzieli?
Maciek-Marina:
Tak, ale sądzili, że to wpływ starszej siostry. Bo jak
inaczej można wytłumaczyć moje spacery pod domem w jej czarnych
pantofelkach? Mama pamięta nawet, że kiedy przymierzałam sukienkę
siostry, dziadek to zobaczył i dał mi klapsa. Ale ja tego w ogóle
nie pamiętam. A może mu bardzo szybko przebaczyłam, bo początki
podstawówki przeżywałam w bardzo religijnym nastroju. Byłam
zafascynowana Kościołem, całymi tymi przygotowaniami do komunii
świętej. U nas, na wsi pod Wrocławiem, nie było zresztą tak
wielkiego wyboru, jeśli chodzi o życie rozrywkowo-towarzyskie.
Newsweek Kobieta: Podkochiwałaś się wtedy w
dziewczynach czy w chłopcach?
Maciek-Marina: W
dziewczynach. Do tego stopnia, że dałam się jednej z nich
zgwałcić. Byliśmy jeszcze dzieciakami, ale zrobiła to fachowo.
Teraz myślę, że może była molestowana albo podglądała
starszych braci. W każdym razie wyjęła mi siusiaka i z całej siły
zaczęła wsadzać w swoją waginę. Bolało jak diabli. Potem przez
dwa lata miałam stracha, że zaszła w ciążę.
Newsweek Kobieta: Jak to przez dwa lata?
Maciek/Marina:
No, bo nie wiedziałam, ile czasu trwa ciąża. Modliłam się
namiętnie, żeby Bóg do tego nie dopuścił, ale księdzu na
spowiedzi na wszelki wypadek nie mówiłam.
Newsweek Kobieta: Kiedy do ciebie dotarło, że jesteś
inna niż twoi koledzy?
Maciek-Marina: Kiedy w gimnazjum
zaczęli się ze mnie śmiać, że jestem homoseksualistą. Raz mi
nawet opluli szafkę. Ale ja nie czułam się chłopakiem, który
czuje miętę do innych chłopaków, tylko dziewczyną. Nie miałam
jednak pojęcia, że istnieje coś takiego jak prostowanie płci, że
mogę być transseksualistą. Czułam więc, że coś jest nie tak, i
wmówiłam sobie, że umrę bardzo młodo. Brało się to z tego, że
nie chciałam żyć. Uciekałam w narkotyki. Paliłam trawę z
kolegami w szkolnej toalecie i u siebie, na górze, w domu. Miałam
osobny pokój, rodzice myśleli, że śpię. Raz pochorowałam się w
szkole: dostałam na lekcji SMS, żebym przyszła zapalić w
toalecie. Miałam pusty żołądek, rano zjadłam tylko pomarańczę.
Więc wróciłam tak upalona, że padłam na ławkę. Przyleciała
pielęgniarka szkolna. Wmówiłam jej z łatwością, że mnie boli
brzuch, i zwymiotowałam do kosza na śmieci. Dawałam wtedy rodzicom
w kość, aż mi głupio, jak sobie przypomnę. W końcu mama nie
wytrzymała i zagroziła, że jak nie zacznę się uczyć, będę
musiała szukać sobie pracy.
Newsweek Kobieta: Rozmawiałam z twoją mamą. Muszę ci
powiedzieć, że to szczęście być dzieckiem tak akceptujących
rodziców.
Maciek-Marina: To mama pierwsza powiedziała
głośno, że wydaje jej się, że jestem transseksualistą.
Wyobrażasz sobie? Mała wieś, ojciec technik weterynarii, z którym
uwielbiałam jeździć do pracy i patrzeć, jak wkłada prawie całą
rękę krowie w tyłek, żeby ją zapłodnić, mama nauczycielka w
klasach I-III, zero przemocy czy terroru. Nie było im łatwo –
dalsza rodzina mówiła, że jestem zakałą, zboczeńcem i tak dalej
– ale rodzice zawsze stawali w mojej obronie. Mama na komentarze,
że spotkała ją tragedia, mówiła: „Jaka tragedia? Tragedia to
ciężka choroba, a to nie jest żadna tragedia. Kocham moje dziecko,
jakie jest”. Na początku wszyscy czuliśmy się winni, ja – że
robię im tyle kłopotu, oni – że to może przez nich, ale po
jakimś czasie odpuściło nam. Wiemy, że to są sprawy, za które
można się tylko czepiać Pana Boga.
Newsweek Kobieta: Tacie nie było trudniej zaakceptować
fakt, że ma córkę, a nie syna?
Maciek-Marina: Tak, ale
rozmawiał ze mną o tym tylko raz. Powiedział, że boi się, jak ja
to wytrzymam, operację i tak dalej. Ale nie pytał, czy jestem
pewna, że chcę to zrobić.
Newsweek Kobieta: A jesteś?
Maciek-Marina:
To jest najgłupsze pytanie, jakie można zadać. Bo niby co, mam w
ogóle nie mieć żadnych wątpliwości? A widzisz, tego wymagają
wszyscy, którzy ci wystawiają opinię potrzebną do pozwolenia na
zmianę płci – psycholodzy i seksuolodzy. Żebyś była pewna, nie
miała wątpliwości.
Newsweek Kobieta: O co pytają?
Maciek-Marina:
Kiedy poszłam pierwszy raz do seksuologa, zapytał mnie, w jaki
sposób się masturbowałam, kiedy dorastałam. A jak miałam to
robić, kiedy nie miałam nic innego, tylko członek? Zadzwoniłam do
mamy i krzyczałam jej o tym w słuchawkę. A mama na to: „Spokojnie,
a o co miał pytać? Przecież jest seksuologiem”.
Newsweek Kobieta: Ale nikt ci nie radził, żebyś
urodziła dziecko, a burza hormonów wszystko
rozwiąże?
Maciek-Marina: Na szczęście aż tak źle
nie było. Przeciwnie, miałam szczęście do wspaniałego
internisty, który mną kieruje z wielką troskliwością. Pamiętam,
jak zaczęłam brać tabletki hormonalne i wpadłam do niego do
gabinetu z nowiną, że mam raka. Czułam ulgę, że nareszcie umrę,
a jednocześnie przerażenie, co mnie czeka. Obejrzał moje guzy i
powiedział: „Spokojnie, rosną ci po prostu piersi. Kup sobie
lepiej biustonosz na tego raka”.
Newsweek Kobieta: O co pytał psycholog?
Maciek-Marina:
Głównie o myśli samobójcze. I znów, większość tych,
którzy chcą zmienić płeć, ma takie myśli. Pamiętam, jak kiedyś
się najadłam tabletek, aspiryny chyba, i dosłownie przepłynęły
przeze mnie. Słyszałam, siedząc na sedesie, jak uderzają o
muszlę. Pomyślałam sobie wtedy, że człowiek nawet się
konkretnie zabić nie umie, a co dopiero zmienić płeć. To nie
takie proste – chcę, nie chcę. Wyobraź sobie, że miałabyś
zostać facetem. Raz, że jest to operacja nieodwracalna, dwa, że
bolesna, trzy, że szalenie odziera z intymności. Leżysz na takim
łóżku ginekologicznym przez kilka dni. Nie ma chyba nikogo, kto
nie zadałby sobie pytania: o kurczę, a jak coś nie wyjdzie? A
jeśli zmienię płeć na kobietę, a zacznie mi się podobać
dziewczyna, co wtedy?
Newsweek Kobieta: Jak właściwie jest z tobą teraz,
podobają ci się mężczyźni czy kobiety?
Maciek-Marina: Raz
podrywała mnie dziewczyna. Ale kiedy dowiedziała się, że jestem
chłopakiem, odpuściła, bo była lesbijką... Mój typ to facet ze
skazą. Na przykład z zezem. Instynktownie czuję, że musi być
mocniejszy, przeszedł więcej, to lepiej mnie zrozumie. Ale jeśli
chodzi o związki, nie idzie mi najlepiej. Wszystkie trwały tydzień,
dwa. Najdłuższy trzy miesiące. Zainteresował się mną chłopak,
wiedział, że jestem transseksualistką, a mimo to zaczął mnie
pewnego razu całować. To było cudowne uczucie, bo on pierwszy
traktował mnie jak kobietę. Wariowałam, kiedy tylko całował mnie
w ucho na przykład.
Newsweek Kobieta: Uprawialiście seks?
Maciek-Marina:
Uprawialiśmy, tyle że byłam od połowy ubrana. Rozsypało
się to wszystko jednak. Żaden chłopak nie wytrzyma tego dłużej.
Newsweek Kobieta: Myślisz o przyszłości, wyobrażasz ją
sobie jakoś?
Maciek-Marina: Studiuję historię sztuki.
Pisałam pracę licencjacką o klaustrofobii płci w sztuce
współczesnej. Pisałam ją jak w natchnieniu. Spodobała się.
Chciałabym w przyszłości pisać o sztuce i żyć normalnie, jak
wszyscy. Na razie jednak czeka mnie podróż do Brna. Tam mam się
poddać operacji [tzw. prostowania płci, czyli kastracji i
utworzenia waginy – przyp. red.], rodzice mi ją finansują, a to
kosztuje kilkadziesiąt tysięcy. Jestem szczęściarą, bo wszystko
mam podane na tacy. Gdybym miała jeszcze zbierać pieniądze na
operację, to byłoby mi ciężko.
Newsweek Kobieta: Co dalej?
Maciek-Marina:
Pewnie chciałabyś usłyszeć coś w stylu, że urodzę się na
nowo. No, ale mnie czeka jeszcze praca nad głosem, nad jego
modulacją. Już się boję, bo jestem leniem. Brak mi wytrwałości,
uporu. Może też dlatego wciąż jestem pomiędzy.
ed | zamieszczono: 2010.05.05 |
Życie jest za krótkie, aby być niewolnikiem ludzkich oczekiwań. Nie warto powstrzymać się od działań z obawy przed krytyką innych.Antony Hegarty