Znamy już wyniki wyborów parlamentarnych. Niestety wszystko wskazuje na to, że jeśli chodzi o najważniejszych graczy, niewiele się zmieni, Polską wciąż rządzić będzie koalicja PO-PSL. Za to jeśli chodzi o lewicę, zmiany będą ogromne. Być może nie do końca zdajemy też sobie sprawę jakie znaczenie mają mandaty dla reprezentantów LGBT - Anny Grodzkiej i Roberta Biedronia. Wyniki Ruchu Palikota (świetne) i SLD (wyjątkowo słabe) to bez wątpienia
sensacja tych wyborów, przyznają to wszyscy. Poza tym przewidywalnie –
spór między Platformą Obywatelską oraz Prawem i Sprawiedliwością
dominuje na polskiej scenie politycznej, degenerując ją i blokując
jakiekolwiek zmiany w obu partiach, które żywią się głównie nienawiścią w
stosunku do konkurenta. W ten konflikt wciągnięte są przede wszystkim
media głównego nurtu, ale także społeczność LGBT, często przekonana, że
wciąż najważniejszą kwestią jest
powstrzymanie powrotu Jarosława Kaczyńskiego.
Powstała już jednak grupa, które nie daje się nabierać na wojnę między
dwiema, bardzo podobnymi, prawicowymi partiami. Ta grupa jest już na
tyle silna, że wyrazicielowi ich postulatów zapewniła trzecie miejsce w
wyborach.
Kolejnym mitem, który został obalony przy okazji tych wyborów to
przekonanie, że lekiem na całe zło niedostatków polskiej demokracji są
jednomandatowe okręgi wyborcze. Według tego systemu wybieraliśmy tym
razem swoich przedstawicieli i przedstawicielki w Senacie, ale trudno
uznać, że zapewniło to nową jakość, raczej wręcz przeciwnie. Obserwując
kampanię można zresztą było odnieść wrażenie, że wyborów do Senatu nie
ma, tak rzadko w spotach i na plakatach była eksponowana ta wyższa izba
parlamentu.
Co to znaczy lewica?
Z wyniku SLD można się tylko cieszyć. Bardzo słaby wynik tej partii
wymusi zmiany, które od dawna są konieczne. Oby był to początek nie
tylko wybrania nowych władz, ale także poszukiwania odpowiedzi na
pytanie przez członków i członkinie Sojuszu, co to znaczy być dziś
człowiekiem lewicy.
Jako lewica coraz częściej charakteryzowany jest Ruch Palikota. W ten
sposób być może jesteśmy świadkami narodzin nowej partii lewicowej.
Zarzuca się oczywiście Palikotowi, że w kwestii gospodarczej jego
program w lewicowością nie ma nic wspólnego, ale przecież stosując te
kryteria także SLD nigdy nie można byłoby nazwać w ten sposób,
szczególnie w czasach forsowania przez Leszka Millera pomysłu na podatek
liniowy czy podpisanego niedawno paktu dla polskiej gospodarki z
neoliberalnym Business Centre Club.
Wcale nie jest wykluczone, że największą szansą dla SLD będzie obecność w
Sejmie właśnie partii Palikota. Ta sytuacja wymusi wzajemne licytowanie
się w lewicowości, sprowokuje do działania dla którego punktem
odniesienia nie będzie już Platforma Obywatelska. Prawdopodobnie jednym z
tematów podnoszonym przez oba ugrupowania stanie się
ustawa o związkach partnerskich, która musi wreszcie zostać poddana pod głosowanie. Dzięki obecności w parlamentarnych ławach takich osób jak
Anna Grodzka, Robert Biedroń czy Wanda Nowicka, mamy pewność, że tym razem nie będzie problemu z wyborem posła sprawozdawcy.
Skąd ten sukces, skąd ta klęska?
Już w czasie wieczoru wyborczego w mediach przez wszystkie przypadki
odmieniano pytanie skąd tak wielki sukces Ruchu Palikota i skąd tak
słaby wynik SLD. Pytanie to aktualne jest także w kontekście
społeczności LGBT, która gremialnie poparła nową inicjatywę
(ponad 60% poparcia w ankiecie IS). Odpowiedź wydaje się banalnie
prosta: Palikot zdobył poparcie gejów i lesbijek, bo ono tylko czekało
na wzięcie. SLD mimo wielokrotnych zapewnień nigdy nie uznało tematyki
światopoglądowej, w tym związanej z mniejszościami seksualnymi za
naprawdę ważną. Ich karta przetargowa byłaby inna, gdyby ustawę o
związkach partnerskich złożyli wcześniej, a nie tuż przed samym końcem
kadencji, gdy nie było już szans na głosowanie.
Sojusz przygotował kampanię na wybory takie jak zawsze, kiedy dla
lewicowych (czy nawet lewicujących) wyborców nie ma żadnej alternatywy.
Wówczas na sucho uchodzą wszelkie wpadki, nawet te przy układaniu list
wyborczych, gdzie miejsca biorące obsadzane są przez zaufanych ludzi
przewodniczącego. Tym razem było widać ogromne zdziwienie, że ktoś
próbuje rozliczać SLD z deklaracji i padają pytania o pozycję kobiet czy
gejów i lesbijek na listach. Najwyższe miejsce na liście jakie
zaproponowano jawnemu homoseksualiście to numer 4
(Krystian Legierski w Warszawie).
Tyle samo oferował Sojusz gejowi w 2005 roku (wówczas był to Robert
Biedroń). Problem w tym, że w międzyczasie minęło 6 lat. SLD stojąc w
miejscu nie zauważył, że przez ten czas
w kwestii LGBT zmieniło się w Polsce bardzo wiele. Zrozumiał to Janusz Palikot proponując jedynkę nie tylko gejowi, ale także osobie transseksualnej.
Jak bardzo parlament i zasiadające w nim partie wymaga przewietrzenia
widać było w czasie kampanii na każdym kroku. Co gorsze okazuje się, że
PO, PiS czy SLD nie pomoże sam dopływ młodej krwi, potrzeba zmiany
mentalnej. Najlepiej widać to było na przykładzie wywiadów z
najmłodszymi kandydatami swych partii, które w stołecznej „Gazecie
Wyborczej” przeprowadził Wojciech Karpieszuk. Okazało się, że ci młodzi
ludzie (22-26 lat) niczym nie różnią się od swoich starszych kolegów i
koleżanek, są właściwie ich echem.
Michał Oblizajek startujący z Sojuszu, zapytany o związki partnerskie,
poparł samą ideę, by zastrzec od razu, że jest przeciwnikiem adopcji
przez osoby homoseksualne. Dodał także: „W ogóle nie jestem fanem
sposobu wprowadzania zmian, jaki proponuje Palikot. To znaczy jestem za
odarciem Kościoła z przywilejów, ale czy większość społeczeństwa tego
chce? Robienie czegoś na siłę to nie rozwiązanie”. Wynika z tego, że
podstawowe postulaty lewicy
jak świeckie państwo czy związki partnerskie to dla 22-latka robienie
czegoś „na siłę”. Skoro w ten sposób mówi „sympatyk radykalnej lewicy”,
to czego spodziewać się po prawicy? Tego samego. Dlatego
Donald Tusk
jeszcze raz zapewnił, że „Legalizacja związków partnerskich nie jest
pierwszorzędnym problemem”, po czym dodał, że musi dbać, żeby „rewolucja
obyczajowa nie wywróciła naszego życia do góry nogami”. Zupełnie jakby
coś podobnego nam kiedykolwiek zagrażało.
Historyczna chwila
Ruch Palikota obnażył przy okazji media głównego nurtu, gdzie kolejni
publicyści powtarzali z uporem godnym lepszej sprawy, że oprócz samego
Palikota nie ma na listach żadnego znanego nazwiska. Skoro nawet tak
wytrawnym komentatorkom jak Janina Paradowska nic nie mówią nazwiska
Wandy Nowickiej, Biedronia czy Grodzkiej, to kolejne świadectwo, że w
głębokim kryzysie jest nie tylko polska polityka, ale i obsługujące ją
media, które ugrzęzły w „małej stabilizacji”, kręgu czterech partii,
prezentując wciąż te same nazwiska zawodowych polityków. Tygodnik
„Przekrój” zaprezentował Annę Grodzką wśród najbardziej kuriozalnych
kandydatów i kandydatek, obok orędownika intronizacji Chrystusa, lekarki
zalecającej modlitwę na psychiczne dolegliwości i kandydatki
deklarującej pokorę nad „męską wyższością intelektualną”, która czekając
na swego rycerza jest gotowa „na czyszczenie zbroi i tęskne machanie
chusteczką” (cytat z internetowego wpisu).
Mimo tego protekcjonalnego traktowania, nie pozostaje nic innego jak
gratulować zwycięzcom, posiadaczom znakomitych wyników wyborczych –
Annie Grodzkiej i Robertowi Biedroniowi
i cieszyć się, że jesteśmy świadkami wyjątkowej chwili – po raz
pierwszy w polskim Sejmie zasiądzie jawny gej i osoba transseksualna.
Jeszcze kilka lat temu taka sytuacja była niewyobrażalna, dziś wydaje
się oczywista. Tym samym polski Sejm będzie trzecim na świecie, w którym
zasiądzie osoba transpłciowa. Obecność Grodzkiej na Wiejskiej ma
znaczenie nie tylko symboliczne, ale i jak najbardziej praktyczne, bo
samą swoją obecnością, będzie zmuszała każdą napotkaną osobę do
zastanowienia się i przemyślenia tematu transpłciowości. Po raz pierwszy
społeczność LGBT będzie miała swojego
reprezentanta i reprezentantkę. To naprawdę Duża Sprawa! Tym samym rozpoczyna się nowy okres w sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce.
Tekst pochodzi ze strony:
Inna Strona
Krzysztof Tomasik