Jeszcze nie potrafi powiedzieć: 'Nie do twarzy ci w tej sukience'. Za wcześnie.
Ojciec Krzysiek był dla niego przyjacielem od zawsze. Przyjacielowi można powiedzieć wszystko. Z ojcem Anią jest od kilku miesięcy i dopiero się poznają. Patrzy na Anię, wciąż widzi Krzyśka.
Świetnie pamięta tamtą rozmowę. Rok 2006,
miał 22 lata, ojciec dał mu DVD z filmem 'Piękny bokser',
prawdziwą historię najsłynniejszego azjatyckiego boksera, który
przeszedł operację zmiany płci. 'Zobacz, mądre kino'. Miał wolny
wieczór, odpalił płytę. Film mu się spodobał.
'To ja
jestem tym bokserem' - powiedział ojciec.
'OK. Nie ma
problemu. Dobrze, że mówisz' - pamięta, że naprawdę tak
pomyślał.
Skończyli rozmawiać. 'O k..' - doszło do
niego. Zadzwonił do przyjaciela. Potem do drugiego. Musiał się z
kimś podzielić.
Tego samego wieczora ojciec przesłał mu
mailem kilka linków do stron o transseksualizmie, swój sekretny
pamiętnik i zdjęcie już w wersji 'Ania'. Przeczytał.
Kiedy
zobaczył go pierwszy raz w sukience, myślał tylko o jednym:
'Powiedzieć jakiś komplement'.
Na Gwiazdkę 2009 roku kupił
perfumy. Coś z kobiecym imieniem w nazwie. To były pierwsze perfumy
Ani, ale prezent otworzyła już po Nowym Roku, bo na święta
wyjechała do Tajlandii. Na operację.
Bartek skończył
stosunki międzynarodowe, pracuje w Ministerstwie Pracy i Polityki
Społecznej, remontuje swoje pierwsze mieszkanie. Ma mnóstwo
przyjaciół, wszyscy znają jego ojca Krzyśka, teraz Anię.
Zdarzyło mu się już nawet poderwać dziewczynę na tekst o ojcu
trans.
Nowych znajomych dzieli na tych, którym powie, i
tych, co do których jeszcze nie wie. Niezły test na ludzi.
Dzieciństwo? Dom pełen miłości, mądrzy rodzice,
rozmawiał z nimi o wszystkim.
'Zawsze chciałem być taki
jak on. To, jak myśli o życiu, jakie ma ideały. Zawsze pomagał
innym. Kiedy dziś słyszę go przy telefonie zaufania fundacji
Trans-Fuzja, jestem cholernie dumny'.
Pierwszy raz ojciec
próbował mu powiedzieć, gdy Bartek był za granicą na stypendium.
Mama już wiedziała, a on tylko słyszał, że coś się między
rodzicami psuje. Rozmawiali na Gadu-Gadu. Zeszło na emocje i ojciec
napisał: 'Bo wiesz, ja czuję się kobietą'. 'Ja też, tato' -
odpowiedział, myśląc, że mówią o tym samym.
Kiedy
spogląda wstecz, widzi dwa sygnały. Jeszcze w podstawówce znalazł
w rzeczach ojca 'taki pas, co się zakłada na brzuch, żeby być
wąskim w talii'. Gorset - podpowiadam. 'No właśnie. To urządzenie
mnie tak zainteresowało, że chciałem je założyć do szkoły, ale
tata mi zabrał'. Drugi sygnał: tata nie pozwalał mu bawić się w
szafie, choć tak go ciągnęło. Mówił, że może zniszczyć
gitarę. Ta szafa jawiła się Bartkowi jako jakaś świętość.
To była TA szafa (opowie o niej Ania).
A potem razem
z ojcem odkryli kolejną tajemnicę Krzysia, która odmieniła życie
Ani. 'To był szok, ale i jakaś oczywistość. Bo historia taty jest
tak niezwykła, że wymagała puenty' (i o tym niech lepiej opowie
Ania).
tekst Magda Żakowska
Gdybyśmy
rozmawiali dwa lata temu, to byłabyś mężczyzną w garniturze,
ojcem, biznesmenem, a teraz witam kobietę w sukience, z torebką,
pierścionkami na palcach.
Jestem po transformacji,
zaczęłam nowe życie.
Kiedy się zorientowałaś, że twoje męskie ciało ci nie
odpowiada?
Kiedy zaczęłam dojrzewać. Wcześniej nie
pasowała mi tylko rola społeczna. Od kiedy pamiętam, chciałam się
bawić z dziewczynkami, a nie z chłopcami. Chciałam bliskiego,
emocjonalnego kontaktu, nie znosiłam tej chłopięcej agresji,
rywalizacji, przedrzeźniania, kpin. Czułam się jak dziewczynka,
ale nie uważałam się za dziewczynkę. Moje ciało zaczęło mi
przeszkadzać, kiedy koleżankom wyrosły piersi, stawały się
dziewczynami, kobietami, a ja porastałam włosami.
Zazdrościłaś
im?
Tak. Stresowało mnie, że moje ciało zmienia się w
drugą stronę.
Byłaś już wtedy taka mocna, potężna
jak w tej chwili? Ile masz wzrostu?
187 cm. Zawsze byłam
uważana za dużego chłopca, niestety.
I ten duży
chłopiec chciał się bawić lalkami?
Tak można w
skrócie powiedzieć. Nie lubił grać w piłkę czy inne gry
zespołowe, nie chciał łobuzować po parkach, prowadzić wojen z
rzucaniem kamieniami, budowaniem schronów itp. Uciekał do
dziewczynek. I na początku dziewczynki go akceptowały, ale jak
zaczęliśmy dojrzewać, dziewczynki zaczęły się zakochiwać, a we
mnie widziały przecież chłopca. I stało się trudne, żebym z
nimi była jak koleżanka, jak przyjaciółka.
Czyli nie
byłaś ani tu, ani tu.
Wypadłam na margines, stałam
się kimś obcym dla wszystkich.
Rodzice coś podejrzewali?
Tak. Z tego, co sobie przypominam, to mama musiała
wiedzieć. Ale nie chciała, żebym była odmieńcem. Popychała
mnie, żebym stawała się chłopcem, mężczyzną, bo alternatywy
nie było, ona jej nie widziała, nikt jej wtedy nie mógł zobaczyć.
Pamiętam jej słowa: 'Idź pograć z chłopakami, nawet jak nie masz
ochoty, zobaczysz, będzie fajnie. Krzysiu, przecież życie cię
zje, idź na boisko jak reszta'. To były zawsze takie
niedopowiedzenia A ja płakałam, gdy na Gwiazdkę zamiast figurówek,
o których marzyłam, dostawałam hokejówki. Ale z drugiej strony
mama dawała mi sygnały, że rozumie, co czuję, i że mnie jakoś
toleruje, kocha.
Na przykład?
Niby przez
pomyłkę mówiła do mnie 'Krysiu', a mnie zalewała fala szczęścia.
Udało mi się wybłagać lalkę i haftowaną bluzeczkę z koronką
przy szyi, którą wkładałam pod fartuszek i w której starałam
się chodzić do szkoły. Ta bluzeczka mnie wiele kosztowała.
Kpin?
Krzyczeli za mną 'pedał' i 'babski król'. Plus agresja
fizyczna.
Tłukli cię?
No tak to było.
Byłaś może i dziewczynką, ale w potężnym chłopięcym
ciele. Nigdy nie dałaś nikomu w zęby?
Dałam, raz. Pod
koniec szkoły podstawowej zaczepił mnie taki chuligan, Burmajster
się nazywał, i zaczęła się histeryczna walka, aż go
przewróciłam i dalej go biłam, dopóki dyrektorka mnie z niego nie
zdjęła. To był akt desperacji, wyjątek potwierdzający regułę.
Te wszystkie doświadczenia nauczyły mnie, że nie mogę być sobą,
taką jaką byłam. Choć wtedy jeszcze nie czułam się dziewczynką,
tyle że czułam się bardziej związana z dziewczynkami niż z
chłopcami. W wieku 11 lub 12 lat przyjęłam imię Ania, tak się
ochrzciłam.
Ktoś znał to imię?
Nikt. Wymyśliłam sobie
szafę. Pod podłogą szafy, taką ze sklejki, chowałam swoje
skarby: pamiętnik, lalkę, jakieś kosmetyki, inne rzeczy, które
należały do Ani.
Mama o szafie wiedziała?
Nie
dała mi tego poznać, ale podejrzewam, że tak, bo jednak kobieta
chyba wie, co się dzieje w jej domu.
Doszło do mnie, że
urodziłam się w nieprawidłowym ciele. Na początku szkoły
średniej znalazłam w domu 'Seksuologię kliniczną' Tadeusza
Bilikiewicza i Kazimierza Imielińskiego. Nie było tam pojęcia
'transseksualizm', ale wśród zboczeń odszukałam 'transwestytyzm'.
Wydał mi się podobny do tego, co się ze mną dzieje. Leczono go
metodami behawioralnymi, terapią awersyjną. W Związku Radzieckim
na przykład taki straszny transdewiant sobie siedział i oglądał
film. I jak na filmie był mężczyzna ubrany jak mężczyzna, to
szła piękna muzyka Czajkowskiego, a jak facet przebrany za kobietę,
to następowały uderzenia prądem, bo miał kabel podłączony do
stopy albo moszny. To mnie przeraziło i tym bardziej Ania poszła do
szafy. Próbowałam żyć tak, żeby nie bolało. Mój świat się
podzielił. W tajemnicy myślałam o sobie per Ania, ale uczyłam się
być chłopakiem, bo tak było trzeba, nawet się zapisałam na
koszykówkę. Starałam się polubić to, co oni lubią, odnaleźć
się w miejscach, gdzie oni chodzą.
Rozdział, o którym
mówisz, nazywa się 'Zboczenia płciowe'. Obok homoseksualizmu,
chorobliwego samogwałtu, ekshibicjonizmu, zoofilii, gerontofilii,
kazirodztwa pojawia się jednak - nie zauważyłaś - stroniczka o
transseksualizmie. 'Najczęściej rozwija się wolno, przedstawiając
latami typowy obraz transwestytyzmu, po czym nagle przeradza się w
ostrą formę, często pod wpływem publikacji o przypadkach zmiany
płci. Osobnicy dotknięci transseksualizmem są trudnym problemem
klinicznym. Czują, że posiadają ciało płci przeciwnej. Pragną
zmiany płci cielesnej poprzez leczenie zachowawcze lub operacyjne,
czasami dokonują samoamputacji członka. Uderzająca jest w ich
zachowaniu konsekwencja, z którą zgłaszają się od lekarza do
lekarza, nalegając na przeprowadzenie operacji zmieniającej płeć,
czasem grożąc popełnieniem samobójstwa. U podłoża
transseksualizmu leży kompleks kastracji, a pragnienie zmiany płci
jest w rzeczywistości ukrytym dążeniem do pozbycia się narządów
płciowych'. Śmiejesz się?
Tak, bo widzę, że
Imieliński sięgał wtedy po Freuda, dziś tego już nikt nie robi,
on sam by chyba z kompleksem kastracji też nie wyskoczył. Dobrze,
że się dystansuje od pojęcia 'operacji zmiany płci', bo takie
myślenie o terapii jest czysto genitalne, tymczasem płeć koryguje
się na wielu płaszczyznach - prawnej, społecznej, hormonalnej.
Ciekawe, że Imieliński wtedy patrzył na transseksualizm jak na
zboczenie, a później został pionierem pomagania transseksualistom
w korekcie płci. Podobno zmienił podejście poruszony informacjami
o takich metodach 'leczenia z transseksualizmu' jak elektrowstrząsy,
a nawet lobotomia.
Jak wyglądało twoje życie w liceum?
Wybrałam sobie liceum koło domu, ale rodzice wysłali mnie
do technikum o profilu artystycznym na drugi koniec Warszawy.
Chcieli, bym zgubiła opinię dziwoląga, jaką miałam w
podstawówce. W nowej szkole poczułam się świetnie, bo tu liczyła
się już nie siła, agresja, tylko intelekt, a nawet sztuka. Grałam
na gitarze, dużo czytałam, występowałam w kabarecie. Wciągnęło
mnie to życie. Było fajnie.
Pierwsze miłości?
Uwielbiam ten temat. Zaczęły do mnie docierać uczucia.
Pierwszą krótką, szaloną miłością była dziewczyna, ale potem
pojawiła się relacja z kolegą z klasy. Ta przyjaźń zaczęła
rosnąć, pęcznieć, było jej coraz więcej, aż chyba stała się
miłością.
Powiedziałaś mu o tym?
Dawałam
do zrozumienia, starałam się mu też uświadomić, że jestem
dziewczyną, a nie chłopakiem. Bawiliśmy się tak, że ja się
przebierałam i udawałam jego dziewczynę. Najpierw w konwencji
zabawy, wszystko było OK, a on puszczał mimo uszu, gdy mówiłam,
jak dobrze czuję się w tej roli. Ale kiedyś przekroczyłam pewien
poziom bliskości i dałam mu do zrozumienia, że oczekuję więcej
niż od przyjaciela...
Przytulałaś się, całowałaś?
Spróbowałam i się nie udało. Potem moją wielką miłością
była dziewczyna, też koleżanka z technikum. Kilka lat później
się pobraliśmy. W naszej relacji było wiele przyjaźni. Miłość
z przyjaźnią się zbiegały. Znalazłam coś, czego szukałam całe
wcześniejsze życie i bardzo, bardzo potrzebowałam. Miłości z
wzajemnością.
Potrzebujesz chyba dalej?
Tak,
potrzebuję dalej.
Czy ta dziewczyna, a potem twoja żona,
wiedziała, że jesteś transseksualistką?
Nie. Moim potwornym błędem było, że ja jej nic nie
powiedziałam - ani jak się zakochaliśmy, ani jak byliśmy w
narzeczeństwie, ani gdy braliśmy ślub. Nie powiedziałam, bo
wiedziałam, że mam do wyboru albo miłość, albo prawdę. Wybrałam
miłość.
Krzyś, którym wtedy byłaś, uprawiał z żoną
seks i zachowywał się z grubsza jak normalny facet?
Chyba
nie, chyba nie. Seksualność nie była moją ani mocną,
ani ulubioną stroną tamtej relacji. Wiem, że transseksualizm
kojarzy się z rozbuchanym seksem. Powinnam siedzieć tu w krótkiej
spódniczce.
Mnie akurat się nie kojarzy.
Ale
wielu ludziom tak. Słowo 'transseksualizm' pochodzi od angielskiego
seks, czyli płeć, czyli to jest transpłciowość, a nie jakiś
megapociąg seksualny.
Pytam o seks, bo takie musiały być
oczekiwania twojej żony. Poza tym macie dziecko.
Nie
czułabym się dobrze, opowiadając o szczegółach, nie czuję się
upoważniona przez moją byłą żonę. Ale seks nie był nigdy
najważniejszy ani dla mnie, ani dla niej.
Ale syna
spłodziłaś.
Bartek urodził się w 1984 roku. To była
wielka radość dla obojga, dla nas obu.
Wtedy dla obojga.
Dla obojga.
Jak się sprawdzałaś w roli ojca?
Podobno fatalnie. Kiedy żona wyjeżdżała, dziecko
potrafiło płakać w nocy zasikane po szyję, a ja spałam jak
zabita. Takie opowieści pokutowały w rodzinie latami.
Zgodnie
z najbardziej antymęskim stereotypem.
To było takie
dorabianie mi gęby. Raz czy dwa zaspałam, ale czułam, że jestem z
tym dzieckiem tak blisko, jak tylko można. Zazdrościłam żonie, że
to ona jest matką Bartusia.
Że karmi?
Że
karmi, że się wszystkim zajmuje. Zostałam zepchnięta na margines,
tak jak zwykle robi się facetom.
Kulturowy wyrok.
Wszystko, na co możesz liczyć, to, proszę bardzo, dziecko
nakarmione, ubrane, buzia posmarowana kremem, to teraz weź wózek i
idź na spacer. Tylko uważaj, żeby go nie przeziębić, i wracaj
szybko, bo ja ugotuję pyszną zupkę.
Gdy urodził się
Bartek, nasze małżeństwo zaczęło się zresztą psuć, bo żona
skoncentrowała się wyłącznie na dziecku. Poczułam się znów
samotna i zwątpiłam, czy ja w ogóle dam radę
Dalej żyć w
kłamstwie? Kłamstwo jest męczące.
i
czy w ogóle się w tej męskiej roli wyrobię. Była połowa lat 80.
i dostrzegłam wreszcie możliwość prawdziwego leczenia
transseksualizmu, czyli korekty płci. Prof. Imieliński z dr.
Stanisławem Dulką otworzyli taki ośrodek. Zgłosiłam się i po
dwóch latach diagnozowania dostałam odpowiedź, że proszę bardzo,
jesteś transseksualistką, jeżeli chcesz, to zmieniaj płeć.
Zaczęła się euforia, wariactwo. Poczułam, że Ania może wyjść
na wierzch. Byłam w manii, kupowałam ciuchy, zadbałam o paznokcie,
zaczęłam wychodzić na miasto w kobiecych strojach. Przez trzy lata
nasze małżeństwo było właściwie fikcją. A ja szalałam.
Ujawniłam się nawet przed paroma osobami, to był mój pierwszy
coming out. W końcu powiedziałam o tym żonie, chciałam wyrzucić
to, co całe życie nosiłam w sobie. Czuła się bardzo
zawiedziona.
Chyba oszukana?
Tak. Bo była
oszukana. Mogę mieć jedno usprawiedliwienie - nie robiłam tego,
żeby ją oszukać, ale żeby z nią być. Wierzyłam, że rolę
faceta odegram, bo muszę, bo nie ma innej opcji, bo wcześniej nie
było.
Czułaś się skazana na płeć.
Mając
wybór: albo powiedzieć prawdę, albo utracić żonę, wybierałam
kłamstwo. Chciałam, żeby to zrozumiała. Ale zareagowała
niechęcią, przerażeniem. Nic nie mogła z tego zrozumieć.
Pamiętam, jak pytałam: 'Naprawdę nic nie wiesz o
transseksualizmie? Nie słyszałaś, że są tacy ludzie?'. 'Dlaczego
nie powiedziałeś wcześniej?' - powtarzała. 'Bo gdybym ci
powiedział - tak wtedy mówiłam - to nie bylibyśmy razem,
prawda?'. Potwierdzała i znowu swoje: 'Dlaczego mi nie mówiłeś?'.
Zażądała rozwodu. Jakiś czas trwały przepychanki, w końcu jej
obiecałam, że spróbuję przeżyć z nią resztę życia jako
facet. Że nie wejdę na drogę transformacji.
Drugi raz
wybrałaś miłość, a nie swoją płeć.
Kochałam
żonę, kochałam dziecko. Poza tym w tamtych czasach decyzja o
transformacji była jeszcze trudniejsza niż dzisiaj. Okropnie się
bałam, co się ze mną stanie, gdy życie zacznie mnie atakować, i
czy ja dam radę to znieść. I żona mnie przyjęła jako
skruszonego Krzysia, tylko prosiła, żebyśmy do tego więcej nie
wracali.
I nie wracaliście?
Przez 20 lat.
Kawał czasu.
Nasze małżeństwo wisiało na
włosku, ale skoro zostaliśmy ze sobą, to naprawdę starałam się
zabić Anię. Po raz drugi, bo pierwszy raz zrobiłam to dla żony,
gdy się pobieraliśmy i ona miała się sprowadzić do mojego
mieszkania. Wyrzuciłam wtedy z szafy wszystkie skarby, łącznie z
tą szmacianą lalką, którą tak kochałam.
Opłakałaś
to?
Potwornie, ale z drugiej strony cieszyłam się, że
będę z żoną. A teraz po raz drugi podjęłam tzw. męską
decyzję.
Nomen omen.
Postanowiłam, że muszę
dać radę, że trzeba to życie jakoś przeżyć, nie można być
takim kimś, kto w ogóle nie przystaje do tego świata. I udawało
się przez wiele, wiele lat. Z jednej strony był to piękny okres.
Było nam dobrze z żoną, rozkręcałam biznes, syn dorastał. Żyłam
jak facet. Ale zabijanie kobiety to była codzienna walka ze sobą.
Dręczyło poczucie, że marnuję życie. Pracowałam jak szalona i
wtedy wszystko jakoś szło, tak bardzo nie bolało, ale jak tylko
był moment wytchnienia, to wpadałam w depresję albo zaczynałam
transować.
'Transować' - tego nie znałem.
Okazywać światu inną płeć. Żona znajdowała jakieś
babskie ciuchy czy kosmetyki i była afera. W pewnym momencie upadł
mi duży biznes, a potem, w 2003 roku, ciężko zachorowałam. Miałam
raka.
Czego to był rak?
Nerki.
Groźny, lubi przerzuty.
Uratowała mnie, odpukać,
szybka operacja, którą doradził mi Krzysztof Kolberger, też miał
raka, o czym publicznie mówi. Wskazał, gdzie powinnam pójść. Gdy
wychodziłam, lekarz powiedział: 'No, jesteś już zdrowy'. I wtedy
zobaczyłam, że świat wygląda trochę inaczej. Trochę radośniej
w szczegółach, może dlatego, że była wiosna i strasznie mnie
cieszyły kwiatki, listki. Po operacji jeszcze skurczyły się plany
zawodowe. Zamieszkaliśmy w nowym domu, ale było mi coraz trudniej
skrywać kobiecość.
Dotknięta przez śmierć poczułaś smak życia?
Tak,
poczułam, że ja też coś z tego życia muszę mieć. Coś chcę
mieć. Zaczęłam nosić długie paznokcie, golić nogi i ręce, nie
mogłam znieść widoku tych gęstych włosów. Łaziłam po necie,
szukałam kontaktów z ludźmi takimi jak ja, dowiadywałam się
coraz więcej o transseksualizmie.
Czyli zdradziłaś żonę.
Zerwałaś umowę.
Tak. Nie wiedziała, że ja się
zaczynam łamać, ale zauważyła te paznokcie czy ogolone ręce.
Wciąż byłam w rozterce. Widziałam, że ona stawia sprawę na
ostrzu noża, że żaden kompromis - jakkolwiek by go szukać - nie
jest możliwy. Mówiła: 'Daj mi o tym zapomnieć, tak się
umówiliśmy'. A ja już nie umiałam.
I się rozstałyście?
Ona zażądała rozwodu. Sprawa zakończyła się w 2007
roku. Potem zdecydowałam się na korektę płci. I dopiero teraz
doszło do pełniejszego coming outu.
Straciłaś
małżeństwo. Syna też?
Syn mnie zaakceptował. Zawsze
starałam się tak dbać o jego wychowanie, żeby był otwarty na
wszystko, co się nam może zdarzyć, na innych ludzi, na odmienność.
Gdy się rozwodziłyśmy, miał już 23 lata. Był po prostu
dojrzałym człowiekiem. Żyje sam, ale jest ze mną emocjonalnie.
Potrafi to pogodzić z bliskim kontaktem także z mamą. Bo my się z
żoną już nie kontaktujemy.
Jak mu o tym wszystkim
powiedziałaś?
To było trudne, bałam się. Wolałam w
liście opisać to moje nieznane życie ukryte. Przeczytał,
zrozumiał i jest dalej moim kochanym synkiem.
Mówi do
ciebie 'tato' czy 'mamo'?
Albo 'Aniu', albo 'dede'.
'Dede' mówił do mnie od maleńkiego.
Świetnie się
złożyło z tym 'dede'. A jak zareagowali rodzice?
Mama
umarła wiele lat wcześniej, gdy miałam ledwie 22 lata, tata
przeżył 93 lata, ożenił się drugi raz. Na koniec życia mieszkał
ze mną i z żoną, opiekowałyśmy się nim.
Poza synem
zostałaś więc sama.
No właśnie niezupełnie, a nawet
zupełnie nie.
???
Zaczęłam starania o
korektę płci i sąd zażądał aktu urodzenia. Dają mi go w
urzędzie stanu cywilnego, patrzę, a ten akt został wydany w 1972
roku, kiedy miałam już 18 lat. Coś tu nie gra. To był grudzień
2007, wszystko działo się naraz, zaczynałam terapię hormonalną,
byłam w trakcie rozwodu. W dniu, w którym sąd orzekł rozwód,
postanowiłam to wszystko wyjaśnić. W urzędzie nic mi nie chcieli
powiedzieć, ale w końcu wyciągnęłam od urzędniczki, że tak się
robi w przypadku dzieci adoptowanych.
Rodzice ci nie powiedzieli, że byłaś dzieckiem adoptowanym?
Trzymali to w tajemnicy. Postanowiłam odnaleźć biologiczną
mamę. Udało mi się zajrzeć do mego pierwszego aktu urodzenia.
Zobaczyłam, że urodziłam się na wsi w Podlaskiem. Pojechałam
tam. Poszłam do kościoła, bo to najlepsze źródło informacji.
Pod kościołem spotkałam starszego pana, który - jak się okazało
- chodził z moją mamą do szkoły, dał mi namiar na jej rodzinę.
21 grudnia 2007 roku wsiadłam do samochodu, wzięłam jeszcze
koleżankę, żeby mnie wspierała, i pojechałam. Od rodziny mamy
dostałam jej telefon i adres w pobliskim miasteczku. Kupiłam 19
róż, bo policzyłam sobie, że ona miała 19 lat, kiedy mnie
urodziła.
I z tym bukietem
stanęłam pod jej domem,
wojskowym blokiem z lat 50. Głupio było tak zapukać, więc dzwonię
z samochodu. Mówię, że chcę jej tylko podziękować za to, że
dała mi życie. Pyta o datę urodzenia, ale głos już jej drży.
Okazuje się, że to ona dała mi imię Krzyś. I nagle ta moja
odnaleziona mama mówi, że może byśmy się zobaczyły innym razem,
bo jest cała w mące, robi właśnie pierogi. Ja na to, że tylko
dam jej kwiaty. To ona, żebym nie wchodziła, ona zaraz zejdzie.
Czekałam prawie godzinę.
Musiała dojść do siebie?
I przyznać się mężowi, że przed ślubem miała dziecko.
Bohatersko się przyznała, on o niczym nie wiedział. I od razu
zaprosili mnie na Wigilię.
Poczekaj. Jak wyglądał ten
pierwszy moment? Widzisz mamę i
Zeszli w końcu oboje,
ona i jej mąż. Mama wzięła ten bukiet, przytuliła się do mnie i
powiedziała: 'Syneczku'. A ja powiedziałam: 'Mamo'. To było ważne.
Była niesamowicie speszona, ja chyba mniej. Oczywiście czułam
napięcie między nami. Starałam się od początku dać jej odczuć,
że może być spokojna, nie mieć sobie za złe, że...
Żeby
zdjąć z niej poczucie winy.
Tak, chciałam ją uwolnić
od poczucia winy, z którym musiała żyć, choć pewnie z czasem się
otorbiło. Mówiłam coś w rodzaju, że wszystko rozumiem, że tak
się zdarza, że to były inne czasy, zaraz po wojnie była taka
młoda, całkiem zrozumiałe. I że ja miałam dobre życie, że ta
jej decyzja...
Nie zniszczyła cię.
Że to
jej dziecko żyje i jest szczęśliwe.
A jej mąż? Nie
boczył się?
Nie. Przyjęli mnie tak po polsku, na stół
wjechał boczek, herbata, ciasto. I on od razu mówi, że mieli trzy
córki, to teraz mają czwartego - syna. I że zawsze marzył o
synu.
O kurczę!
Właśnie. Ja byłam w trakcie
transformacji, przed operacją, ale już brałam hormony. I co z tym
zrobić? Udawać mężczyznę?
Po to, by odzyskać rodzinę.
Pomyślałam przez chwilę, że się im przedstawię, nie
przy tym pierwszym spotkaniu, oczywiście. Ale właściwie po co?
Poznałam mamę, zaspokoiłam ciekawość, jakieś uczucia się
obudziły i cudownie, że się obudziły. Nie będę z buciorami
włazić do tej rodziny ze swoim problemem. Takie myśli chodziły mi
po głowie. Siedziałyśmy z mamą na kanapie, przytulone, ja wielka,
ona taka malutka, pani po siedemdziesiątce. I mama strasznie
cisnęła, żebym ja była z nimi na Wigilii. 'Przyjedzie twoja
siostra z Niemiec i druga siostra z Warszawy, przyjedź'.
Powiedziałam, że nie mogę, że mam jakieś zobowiązania, choć
tak naprawdę nie miałam co ze sobą zrobić, bo Bartek szedł z
mamą do dziadków.
Straszna pokusa.
Gdy wracałam samochodem do Warszawy, mama zadzwoniła. Że nie, teraz to mi nie daruje, muszę przyjechać, bo trzecia siostra, ta z Ameryki, jak usłyszała, że ma brata, to przez internet kupiła bilet na samolot i też przyleci. Powiedziałam tylko: "No dobrze".
(pauza)
To była jedna z najcudowniejszych Wigilii, jakie
przeżyłam. Tak powinno być w każdej rodzinie, wszyscy opowiadali
o sobie, rozmawiali o relacjach w rodzinie. Poczułam się u siebie.
Ale nie sobą?
No, jakoś ten problem muszę
rozwiązać. Są trzy siostry, którą wybrać? Z Wigilii wracałam
autem, z siostrą z Ameryki. Psycholożka z uniwersytetu w Bostonie,
bądź co bądź Wschodnie Wybrzeże, postępowa Ameryka, pomyślałam,
że na pewno mnie zrozumie.
Będzie bardziej otwarta niż
siostra polska czy niemiecka.
Taki stereotyp. Jedziemy,
druga w nocy, śnieg sypie, wycieraczki pracują, w radiu kolędy.
'Wiesz, mam ci coś ważnego do powiedzenia' - zaczęłam. 'Are you
gay?' - spytała od razu.
Podejrzewa, że jesteś lesbijką,
czekaj, wszystko mi się poplątało, że jesteś gejem.
Tak,
że jestem gejem. Bo widzi, że ten facet jest trochę dziwny. 'Nie -
mówię - jestem transseksualistką'. Opowiedziałam jej wszystko. I
stawiam zasadnicze pytanie: 'Pomożesz mi, żeby to mamie jakoś
wytłumaczyć'. Ona: 'Nie mów mamie. Siostry OK, my wszystko
zrozumiemy, nie ma problemu, ale mamie nie mów'. To zaostrzyło mój
dylemat.
I mama nie wie?
Wie. Po jakimś czasie
jedna z sióstr mnie sypnęła. Powiedziała ojcu, a ojciec mamie.
Jak tylko się dowiedziałam, pojechałam do mamy, akurat była w
sanatorium w Ciechocinku.
Pojechałaś jako Krzyś czy
Ania?
Jeszcze Krzyś, nie chciałam jej szokować. Cały
dzień spacerowałyśmy po parku, a ja jej opowiadałam swoją
prawdziwą historię. Mówiłam też o zjawisku transseksualizmu. I
ta starsza pani przyjęła to, jak najlepiej można, bardzo chciała
mnie zaakceptować, skoro już mnie odzyskała, wykazała się
troską. Powtarzała: 'Niech będzie tak, jak chcesz, żebyś tylko
była szczęśliwa'.
Dziś mama mówi do mnie 'Aniu' i jestem
jej czwartą córką. Zyskałam wspaniałą rodzinę, siostry,
mamę.
I tatę poniekąd.
Naprawdę jestem
szczęśliwa.
Co jest najtrudniejsze w zmianie płci?
Jako mężczyzna prowadziłam firmę wydawniczą, produkcji
filmowej i telewizyjnej, zasiadałam w zarządach kilku większych
spółek. Zapewniałam rodzinie dostatnie życie. Po transformacji
trudno wrócić do tych ról. Dawne kontakty przestały działać,
jestem osobą z ulicy. Kiedyś, jak dzwoniłam do kolegi z prośbą o
namiar na kogoś, to podawał mi komórkę i mówił: "Powołaj
się na mnie". Dziś słyszę, że w internecie znajdę numer
centrali, a jeśli daje komórkę, to zastrzega, żeby się nie
powoływać. Zabawne, że w rozmowach biznesowych wciąż się mylę
i mówię z męskimi końcówkami. Trudności zawodowe mnie
niepokoją. Wcześniej miałam więcej wiary, że wszystko się
ułoży. Teraz jestem w dołku, obawiam się przyszłości.
(pauza)
A miał być wywiad, jak wspaniale jest po
coming oucie.
Nie jest.
Nie jest i jest. Nigdy
nie miałam tylu problemów natury bytowej,
ale też nigdy nie czułam się tak szczęśliwa i wolna.
W
grudniu 2009 usunięto ci penisa. Ulga?
Nie chcę o tym mówić, zaglądanie komuś w majtki jest
nieeleganckie. Zresztą fetyszyzuje się ten moment.
Szukasz
partnera?
Tak, ale bez większych nadziei. Przy moim
wyglądzie!
Czy transseksualiści po transformacji nie
wiążą się ze sobą? Nie mogłabyś poszukać ekskobiety, która
została mężczyzną? Łatwiej by było się zrozumieć.
Chyba
myślisz stereotypami. Poza tym natura jest złośliwa:
transseksualiści są zwykle niscy, transseksualistki wysokie.
Popatrz na mnie.
Kiedy założyłaś fundację Trans-Fuzja?
Dwa lata temu z grupą przyjaciół, z którymi wcześniej
rozwijaliśmy działalność pomocową w środowisku osób
transpłciowych. Są wśród nas tzw. zwykli heterycy, transwestyci i
transseksualiści. Założyliśmy fundację, żeby przekazywać
wiedzę o tym wszystkim i przekonywać Polaków, że są wśród nas
także osoby transseksualne, czyli takie, których płeć fizyczna
nie pokrywa się z psychiczną, i że są oni normalnymi ludźmi.
Trzeba ich traktować jak wszystkich, bez stereotypów i stawiania do
kąta. Tymczasem jest w Polsce transfobia, gdyż postawa wobec nas to
takie 'fuj'.
Ale to zjawisko jest rzadkie, raczej dominuje -
ja to nazywam - konformizm. Każdy powie, że oczywiście, mam prawo
do zmiany płci. Bądź sobą, ja nic nie mam przeciwko temu itp.,
ale realną pomoc trudno uzyskać. Jeśli się dowiesz, że ktoś
poszukuje do pracy osoby transseksualnej, to daj mi znać. W Polsce
trzeba też zmienić prawo dotyczące transpłciowości. Do tej pory
w procesie o "zmianę płci" stroną muszą być rodzice, u
dorosłej osoby też.
A w twoim przypadku, gdy rodzice nie
żyją?
Sąd wyznaczył jako kuratorów dwie pracownice
sądu - jedną za tatę, drugą za mamę.
W fundacji
tworzymy
też grupy wsparcia dla transseksualistów i ich bliskich: rodziców,
żon, mężów, dziewczyn, braci. Do niedawna uważano, że
transseksualiści są zboczeńcami, a nie nieszczęśnikami, którym
los spłatał paskudnego figla. Stąd pomysły, by nagiąć ich
psychikę do ciała, siłą woli, perswazją religijną,
elektrowstrząsami. Nic z tego! Skutkiem jest tylko pogłębiająca
się izolacja, poczucie niezrozumienia, nierzadko samobójstwa.
Skoro nie da się dostosować psychiki do ciała, trzeba
ciało dostosować do psychiki. Ale najpierw lekarze muszą
jednoznacznie stwierdzić, że mamy do czynienia z transseksualistą.
Potem kuracja hormonalna, zmiana płci w sądzie, zmiana imienia,
nowe dokumenty, na końcu operacja zmieniająca wygląd narządów
płciowych i ewentualnie inne operacje plastyczne umożliwiające
osobie transseksualnej normalne życie w otoczeniu społecznym.
Żmudne, bolesne i nieodwracalne.
Trzeba determinacji.
A
kiedy przejdzie się już tę drogę przez mękę?
Różnie.
Jedni znajdują partnerów, zaczynają nowe życie. Inni mają
satysfakcję, że już nikt z nich nie drwi i nie plotkuje, ale z
nikim się nie wiążą. Żyją samotnie, nie rzucają się w oczy.
Wystarczy, że ciało nie budzi już ich wstrętu. Są pogodzeni ze
sobą.
Masz już dowód osobisty na nazwisko Anna Grodzka?
Właśnie na niego czekam.
ed | zamieszczono: 2010.04.29 |
Życie jest za krótkie, aby być niewolnikiem ludzkich oczekiwań. Nie warto powstrzymać się od działań z obawy przed krytyką innych.Antony Hegarty