Odeszła. Łzy kapały z jej szarych oczu. Czułem się winny.
Mój świat po diagnozie - nieoperacyjny złośliwy nowotwór prawej piersi z przerzutami do kości - zatrząsł się w posadach. A kiedy przestałem się odbijać w jej oczach – runął.
Od dwóch lat mozolnie buduję go od nowa. Nie jest taki sam. Z konieczności stałem się jego centralną postacią. W chłodne dni osłaniam się szalem i kaptur naciągam, bo odporność prawie zerowa. Używam balsamów, bo skóra sucha i uczulenia... Rękawic w metrze nie zdejmuję, bo bakterie.
W
moim świecie zagościł pan Śmierć. Przywykłem do niego. Już nie
pytam, dlaczego ja? I czy kartka z kalendarza jest ostatnią czy
pierwszą?
Tylko w gorsze dni krzyczę: życie, umrę, jeśli odejdziesz!
Od dwóch lat patrzę, jak w opatrunki wsiąka moja prawa pierś. Znika coś, czego nigdy nie chciałem mieć. Ironia!
Żyję. Uśmiecham się do ludzi. Jeszcze pracuję, choć ostatnio jest coraz trudniej.
Używam opatrunkow Atrauman i Grassolind. Do przemywania rany płynu Octenilin. Nie stać mnie na żadną formę rehabilitacji.
Nie ukrywam, że każda forma pomocy jest dla mnie cenna. Finansowa, rzeczowa...
A najbardziej propozycja sensownej pracy - mógłbym dalej być samowystarczalny. To cudowne uczucie!
Pomóżcie proszę...
mój mail: lukaszpawel4@gmail.com
ed | zamieszczono: 2012.01.30 |