TERF
Napisane przez Emilię Wiśniewską
Zilustrowane przez Grzegorz 'Lifyen'
Skrót TERF oznacza trans-exclusionary radical feminist, czyli feministka wykluczająca osoby transpłciowe. Nie jest to obelga (wbrew temu co twierdzą same TERF-ki), ale stwierdzenie faktu. Może z jednym "ale": TERF-ki to nie feministki, bo autentyczny feminizm to głos po stronie marginalizowanych i wykluczanych grup, a nie dalsze wykluczanie tych grup.
Ostatnio dużo mówi się o osobach transpłciowych bez uwzględniania naszego głosu, pompując i tak żywe uprzedzenia. Mamy tu na myśli oczywiście TERF-owski slalom po mediach i wielkie zdziwienie: “ale jak to osobom trans nie podoba się to, że mówimy prawdę!!!” Wiemy, że Was to wkurza, że to trudne, gdy natykamy się na to kolejny raz.
Tak dla przypomnienia: to osoby transpłciowe są najlepszymi specjalistkami_stami we własnych sprawach. Trzeba tylko chcieć wsłuchać się w to, co mają do powiedzenia. To naprawdę nie jest fizyka kwantowa i nie trzeba tu pisać naciąganych analiz społecznych, wedle których mamy robić za zagrożenie dla cispłciowych kobiet.
Uprzedzenia biorą się z niewiedzy, ale niewiedza nie usprawiedliwia wszystkiego. Wiedza o transpłciowości nie leci na paskach w telewizji, ale też nie jest ściśle tajna. A jak się siedzi w feminizmie nie od wczoraj, to naprawdę sięgnięcie po tę wiedzę to nie jest wielki wysiłek. Feminizm jest także dla osób transpłciowych i jest nam potrzebny - a skoro tak, to powinien być transinkluzywny.
Jako osoby trans mamy wyczulenie na naszą opresję - dostrzegamy próby wymazywania naszego istnienia czy wykluczania nas. I dotyczy to także wypowiedzi, których autorki nie mają takich intencji. Intencje nas nie interesują, jeśli poprzez te wypowiedzi rozpowszechniają wykluczające postawy wobec osób transpłciowych. A reakcja “ale przecież ja nic nie mam do osób trans” to nie jest dobra odpowiedź na oburzenie z naszej strony. Jak nie jesteś osobą trans, to niekoniecznie wiesz, co to znaczy “mieć coś do osób trans” i jak działa wykluczenie osób transpłciowych.
Czy można być “kobietą o tożsamości kobiety”? Hm, chyba można, ale takie sformułowanie nie ma sensu. Jeśli czyjaś tożsamość płciowa to tożsamość kobieca, to osoba jest kobietą. Koniec, kropka, czy - jak to mawia się po angielsku - period!
Nasza tożsamość mówi o naszej płci. Dlatego to tożsamość PŁCIOWA. Przypominamy: płeć jest w mózgu, albo inaczej - w tym, co o sobie wiemy, jak siebie rozumiemy. To nie zachcianka ani wykłócanie się z podręcznikami do biologii. Nie istnieją “mężczyźni o tożsamości kobiety”. Osoby trans istnieją natomiast jak najbardziej i chcemy, aby było im dobrze w życiu.
Transpłciowa kobieta nie musi mieć wspólnoty wszystkich doświadczeń z cispłciowych kobietami. Transpłciowy mężczyzna nie staje się kobietą od tego, że jakieś jego doświadczenia są wspólne z doświadczeniami cis kobiet. Osoby niebinarne nie są mniej niebinarne od tego, jak je postrzega społeczeństwo. Potrzeba (prawa do) aborcji, narażenie na przemoc i dyskryminację, wykluczenia i wątpliwej jakości przywileje nie określają tożsamości płciowej osoby.
Obrywamy transfobią w różny sposób. Nasza tożsamość jest podważana przez osoby z naszych rodzin, znajomych, specjalistów, którzy powinni nas wspierać w tranzycji, a nie rzucać kłody pod nogi. Całkiem sporo tego mamy na co dzień. Krytyka patriarchalnego porządku świata nie powinna być kolejną okazją do tego, żebyśmy to słyszeli_szały. Drogie TERF-y, pamiętamy, że mamy swoje ciała. Dla wielu z nas ta świadomość łączy się z dysforią albo doświadczaniem wykluczenia. Posiadanie takich czy innych części ciała nie definiuje czyjejś płci. To nie one mówią o naszej tożsamości, ani to, jak naszą płeć chcą sobie definiować inni bez uwzględniania naszego zdania.
My to wszystko wiemy, chyba aż za dobrze. A wiedza o tym, kim jesteśmy, zaczyna się od tego, jak odkrywamy swoją tożsamość i mówimy o niej innym osobom. I chyba wszyscy_stkie zasługujemy na slalom po mediach w roli ekspertów_tek od samych siebie.
Wracamy do naszego cyklu, w którym zastanawiamy się nad tym o co chodzi z TERF-ami.
Skrót TERF stał się w naszej społeczności już zanadto dobrze znany i zrozumiały. Tak dla przypomnienia, za skrótem TERF kryje się trans-exclusionary radical feminism, czyli radykalny feminizm wykluczający osoby transpłciowe.
Nasza odpowiedź na TERF-izm jest prosta: TERF to nie feminizm. Patriarchat uderza także w nas, osoby transpłciowe. Feminizm, który gubi po drodze sporą grupę osób poszkodowanych przez patriarchalny porządek świata, traci swoją rację bytu. A jak jeszcze robi się z nas zagrożenie dla cispłciowych kobiet, to robi się już zupełnie nieśmiesznie.
Feminizm jest nie tylko dla cis kobiet. Jest - powinien być - ruchem także dla transpłciowych kobiet, które doświadczają seksizmu i wszystkiego, co za sobą pociąga. Dla transpłciowych mężczyzn, których męskość jest kwestionowana i doświadczają wiele z tego, co cispłciowe kobiety. Dla osób niebinarnych, których istnienia patriarchat jaki znamy w ogóle nie przewidział, a które jednak przecież istnieją i nie potrzebują wpasowania się w jedną z dwóch binarnych płci, żeby mieć prawo do bycia sobą i godnego traktowania.
Doświadczamy tego, jak patriarchat wsparty binarnym postrzeganiem płci wpływa na nasze życie i mamy sporo motywacji, żeby mieć chęć go zaorać i posadzić na nim kwiatki. Też mamy coś tutaj do zrobienia, w interesie własnym i innych osób - cispłciowych kobiet - z którymi możemy tę walkę prowadzić. Widoczność osób trans i ich prawa nie są zagrożeniem dla cis kobiet ani dla feminizmu. My mamy swoje miejsce w tym ruchu i zdzieramy gardła do megafonów na Manifach, wkładamy naszą energię w feministyczne inicjatywy.
A to znaczy, że chcemy feminizmu intersekcjonalnego, czyli takiego, który będzie dla wszystkich osób, które go potrzebują i uwzględniającego potrzeby różnych społeczności. Walczymy nie tylko o siebie, ale swój interes też w tej walce mamy.
Więcej o tym, czemu właśnie takiego feminizmu potrzebujemy, przeczytacie w artykule “Feminizm musi być trans-inkluzywny albo będzie martwy” Niny Kuty na stronie internetowej Codziennik Feministyczny.
Kiedy TERF-y utrzymują, że widoczność osób transpłciowych zagraża prawom cis kobiet, to odbierają nam prawo do uznania ważności naszych opowieści, także opowieści o tym, w jaki sposób dotyka nas jako osoby trans wykluczenie. A w dodatku jesteśmy uciszane_ni pod pretekstem ochrony cis kobiet.
Pewnie większość z nas wolałaby pozbyć się swoich doświadczeń opresji, przemocy i dyskryminacji, jakie są związane z byciem osobą trans. TERF-y podnoszą często argument, że osoby trans chcą przelicytować cis kobiety na cierpienie. Hm, no nie - my po prostu wiemy, jak wygląda nasze życie i w jaki sposób jest w nim obecna transfobia.
Czy przez naszą widoczność zabraknie przestrzeni dla cis kobiet? Wiele z tego, co dotyka cispłciowe kobiety, dotyka też nas, choćby drastyczne ograniczenie prawa do aborcji, które uderza w transpłciowych mężczyzn i wiele osób niebinarnych. Narażenie na przemoc seksualną, fizyczną, na nierówne traktowanie, gorsze szanse edukacyjne i zawodowe - to są też nasze, osób transpłciowych, problemy. Transpłciowym kobietom bycie przez społeczeństwo postrzeganą jako mężczyzna nie daje z automatu męskich przywilejów, za to nie uwalnia od transfobii.
Potrzebujemy dla siebie bezpiecznych przestrzeni oraz transinkluzywnego języka. I nie jest to zasadzanie się na podmiotowość cis kobiet i bezpieczne dla nich przestrzenie, jak to przedstawiają TERF-y.
TERF-owska transfobia dotyka nas ze strony, z której wiele z nas by się tego nie spodziewało - od osób zaangażowanych w ruch feministyczny. W TERF-owskiej opowieści o tym, że walka o prawa osób trans zagraża cis kobietom jest zawarta paskudna perfidia: nie wychylajcie się z waszymi przeżyciami, bo szkodzicie w ten sposób (cis) kobietom. To próba odbierania głosu z równoczesnym przerzucaniem na nas odpowiedzialności za to, z czym w patriarchalnym społeczeństwie mierzą się cis kobiety.
Prawo dbania o siebie i walki o swoje prawa nie pochodzi z czyjegoś łaskawego nadania. Dopóki nie będziemy mieć pełni praw i nie będziemy wolni_lne od transfobii i przemocy, mamy prawo mówić o tych doświadczeniach tak jak osoby ze wszystkich społeczności wykluczanych i marginalizowanych.
W poprzednich postach o TERF-ach opowiadaliśmy_łyśmy o tym, czemu TERF-izm to transfobia. Dziś chcemy już trochę temat TERF-ów odłożyć na bok i zostawić Wam na zamknięcie naszego cyklu postów małe przypomnienie: jesteście ok niezależnie od tego, co o Was mówią ludzie transfobiczni czy nie mający pojęcia o transpłciowości.
To, kim jesteście ani Wasze prawo do bycia traktowanymi z szacunkiem nie zależy od innych i ich łaskawej dobrej woli. Nie zależy od kogoś, kto nie ma pojęcia o Waszym życiu, nie chce Was zrozumieć ani posłuchać.
To my jesteśmy ekspertkami_tami w temacie tego, kim jesteśmy. Będąc osobami trans, często trudno nam myśleć o sobie ciepło, nie mamy podanej na tacy myśli, że jesteśmy ważnymi osobami. Transfobiczne uprzedzenia przesiąkają nam do naszego myślenia o sobie, podkopują pewność siebie, przekonanie, że nasza tożsamość jest ważna i zasługuje na uznanie. Uderzają w naszą świadomość tego, kim jesteśmy.
I właśnie dlatego przypominamy, że jesteście ważni_ne. To, że jesteście osobami transpłciowymi nie powinno oznaczać konieczności użerania się z tym wszystkim, co nas spotyka. Za to należy Wam się wsparcie, akceptacja, obecność bliskich, życzliwych osób wokół Was, które będą nas rozumieć.
Możecie być dla siebie nawzajem fantastycznym wsparciem i towarzystwem. Wiele z Was tworzy sieci wzajemnego wsparcia. Chcemy, aby jak najwięcej z Was miało udział w życiu społeczności, który bardzo pomaga w byciu sobą.
A hasło, z którym do Was dzisiaj przychodzimy, chociaż proste, to ma swoje źródło inspiracji - inicjatywę, którą znajdziecie na Instagramie, tworzoną przez osoby, które obdzielają miłością i akceptacją innych i robią to dobrze, za co dziękujemy, składamy hołd i pozdrawiamy. 🙂